Felix otworzył
oczy. Teraz Znak piekł dużo mocniej niż wczorajszej nocy, tak że
aż wydawało mu się, iż tatuaż aż skierwczy. Wstał pośpiesznie
zrzucając z siebie kołdrę i przebiegł przez pokój w
srebrno-niebieskiej tapecie prosto do hebanowych drzwi łazienki by
wbiec do środka i ochłodzić się przy kranie w kształcie węża.
Krystalicznie czysta woda poleciała z paszczy srebrnego gada by
przejść po ręce chłopaka i spłynąć do odpływu lub rozlać się
na skrawek podłogi. Na szczęście po chwili ból ustąpił, ale i
tak wciąż chłodził rękę. Dopiero gdy minęło około dziesięć
dłużących się minut zakręcił kran i wrócił do sypialni.
Podszedł do pomalowanej na biało z złotymi elemntami rączek
komody i wyjął dzisiejsze ubrania w postaci zwyczajnych jeansów
oraz granatowego swetra z ozdobnymi rękawami. Kiedy już kończył
się ubierać usłyszał ciche stukania dzioba w szybę. Prędko
odwrócił się w stronę okna i otworzył by wpuścić sowe o
kasztanowo-rudym upierzeniu i zielonymi oczami z mądrym spojrzeniem,
które wydawało się z zaciekawieniem zaglądać w każdy kąt
pokoju od granatowego dywanu po kryształowy żyrandol. Z uścisku
łapki wystawał skrawek żółtej koperty. Ostrożnie pogłaskał
ptaka po stopie by dał mu list. Sowa upuściła go, a następnie
zasiadła na parapecie, zaś chłopak otworzył kopertę. Wypadł z
niej list pełen ozdobnych zawijasów. Felix pogrążył się w jego
treści.
Drogi
Felixie!
Właśnie
sam się dowiedział – włamano się do sklepu dziadka Garricka!
Nie wiadomo jak to się stało, ale sprawcy weszli około drugiej
nocy do środka za pomocą kilku silniejszych zaklęć. Na początku
zachowywali się cicho, lecz po chwili szperanie w szufladach i na
zapleczu nas obudziło. Najpier w ogóle nie wiedziałem co się
dzieje, później przyszło mi na myśl, że ojciec znowu pracuje w
środku nocy póki sam do mnie nie przyszedł z pytaniem czemu tak
hałasowałem. Później wszedł też dziadek, pytając nas oto samo.
Już sami szybko się domyśliliśmy i pobiegliśmy na dół, jednak
gdy już mijaliśmy półpiętro uciekli przez boczne drzwi, a rano
po sprawdzeniu zawartości wszystkich szufladek okazało się, że
zniknęło kilka różdżek z ostrokrzewu i piórem feniksa jako
rdzeń oraz jedna inna: Brzoza, 14 i pół cala, włókienko ze
smoczego serca, bardzo giętka. Wspominam Ci o tym fakcie, ponieważ
nie chcę byś mnie przywitał na peronie 9 i ¾ z Prorokiem
Codziennym ręku i słowami na ustach: "Czemu mi o tym nie
napisałeś!".
Ale są też
dobre wieści. Wczoraj wieczorem pewnie jako jednemu z pierwszych
przyleciała do mnie sowa z wynikami sumów. Przepraszam, bardzo
dobrymi wynikami. Udało mi się wszystko zdać na W poza
Mugoloznastwem (P), Eliksirami (też P) oraz Astronomią (Z). Obyś
też nie żył w tej okropnej nieświadomości i także dostał
niedługo (lub wczoraj jeśli wtedy to się stało) swoje wyniki.
Jestem ciekaw czy jednak udało mi zdać lepiej od Ciebie. I napisz
mi wreszcie kiedy pojawisz się na Pokątnej! Najlepiej choćby i
dzisiaj lub jutro.
Edwin
Po
przeczytaniu listu od przyjaciela Felix wstał do swojego biurka po
pióro i ozdobny, żółty papier o zapachu, który przypominał mu
letnie pole pod koniec sierpnia, a oczy pokazywały mu wtedy widok
jego samego pośród żółtych łanów zbóż wśród zachodzącego,
pomarańczowego słońca. Zaś dalej już odlatujące ptaki,
formujące wielkie klucze na niebie z drobnymi chmurami. Westchnął
tylko na tą myśl i zamoczył pióro w starym, szklanym kałamarzu.
Po chwili na kartce pokazał się potok słów napisanych eleganckim
pismem pełnym ozdobnych zawijasów, mogące zaliczyć się do
prawdziwego dzieła sztuki wśród różnych prac kaligraficznych.
Napisał, że jeszcze nie doszedł do niego list z wynikami sumów, o
swej ciekawości po włamywacze kradli te różdżki w środku nocy
oraz o tym jak sam planuje bliską w przyszłości podróż na
Pokątną (na pewno kiedy dostanie listę podręczników na ten rok).
Kiedy już skończył pisać słońce wciąż się nie pokazało
przez dzisiejsze chmury za to zaczęły padać drobne krople deszczu
wprost na zadbane trawniki i krzewy ogrodu dworku. Podszedł do sowy,
przywiązał do jej stópki list i wziął na wyciągniętą
odpowiednio rękę, zaś następnie otworzył okno i puścił ją na
letni kapuśniak. Sam postanowił zejść do jadalni aby zjeść
śniadanie. Minął korytarz pełen zbroi, obrazów oraz rzeźb na
ciemnozielonym dywanie z bordowymi pasami na krawędziach i zszedł
po zakręcających schodach prosto do swojego celu.
Na
środku pokoju stał mahoniowy stół z delikatnie błękitnym
dzbanuszkiem wypełnionym wodą i kilkoma fiołkami. Pod nim leżał
fioletowy dywan pełen ozdobnych zawijasów w jeszcze ciemniejszym
kolorze. Obok powieszano białe firanki, zasłaniające okna na
skrawek ogrodu z fontanną oraz dalej, na miasto z wzgórzami w
plenerze. Na przeciwległej ścianie umiejscowiono lustro ze złotą
ramą, komodę z tego samego zestawu co stół i kolejne, takie same
dzbanuszki po bokach złotego zegarka. Obok był łuk prowadzący do
kuchni, ale zasłoniętej fioletową zasłoną, tak by nie można
było zobaczyć podczas posiłku tamtejszego gardiaszu powstałego
przez niekompetecję małżeństwa domowych skrzatów. Nad całym
pomieszczeniem górował kryształowy żyrandol pełen srebrnych
łańcuchów. Chłopak usiadł przy dłuższym boku stołu i zawołał:
"Sok dyniowy, jajecznica na boczku, a na deser lekka sałatka!".
Chwilę czekał próbując dojrzeć przez prześwitujące białe
firanki, aż nie nadeszło szybkie pstryknięce, a przed nim nie
pojawił się talerz z jego zamówieniem, w tym sałatka składająca
się z garści sałaty, ogórków, pomidora i żółtej papryki w
białej miseczce z niebieskimi zawijasami przy górze. Zjadł
zaczynając od jajecznicy, a gdy skończył odwrócił się by
zobaczyć godzina na zegarku – siódma trzydzieści. Znając resztę
domowników pewnie śpią i będą się trzymali tej czynności
jeszcze przynajmniej przez ponad godzinę. Z tą myślą wstał od
stołu i spowrotem skierował się ku swojemu pokojowi.
Wciąż
nie wiedział co robić w ten wakacyjny dzień gdy do jego okna
zapukała sowa, ale zupełnie inna. Ta była o wiele większa i
zdecydowanie starsza. Wśród ciemnych brązowych piór można było
dostrzec przeplatanki z szarym kolorem. Natomiast koperta wyglądała
na bardziej oficjalną, choćby ze względu na zieloną pieczęć.
Sumy – przemknęło
mu przez głowę. Okazało się to prawdą.
-
Zielarstwo tylko na P – mruknął z niesmiakiem opadając na
materac i jednocześnie rzucając pergamin na podłogę.
Masz
już wyniki sumów jak ja?
- odezwał się głosik w jego głowie. Przecież Lilian zawsze się
budzi po dziewiątej. Tak.
Tylko z Historii Magii i Eliksirów udało mi się dostać W. Reszta
na P poza Wróżbiarstwem z N. A u Ciebie? Powyżej
oczekiwań z Zielarstwa. A
reszta? Wybitnie. Gratulacje!
- tym
razem usłyszał wrzask z ekstytacją. Siostra, Ślizgonka z
nieznanych powodów, zawsze mu zazdrościła dobrych ocen, chociaż
dla niego, jednego z najlepszych Krukonów na jego roku, ocena Z
wyraźnie nie zapewniała satysfakcji. A nawet wyższe oceny z
Zielarstwa, na których wyniki spędzał godziny wśród książek,
budziły go czasem po nocach. W tym brak sympatii profesora
Longbottoma neutralizował jego i tak duży zapał do nauki.
Nagle
wpadł na pomysł by wziąć proszek Fiuu i pojawić się już dziś
na Pokątnej. Przeszedł po korytarzach do dobrze znanego salonu –
jednego z jego ulubionych miejsc, zaraz po własnym pokoju i wieży
Ravenclawu. Właśnie kiedy tam wbiegł po podłodze prześlizgiwał
się mały wężyk, taki jakich wiele we dworze. Wydobył z siebie
syk znaczący 'Schowaj się do rękawa, mój mały przyjacielu', a
gad wdrapał po ciele Felix prosto do rękawa, co nie obyło się bez
łaskotek. Obraziłeś
się? Nie. A gdzie
idziesz? Tam, gdzie nie możesz powiedzieć rodzicom.
Nie powiem.Właśnie
teraz zobaczył w myślach jak siostra uśmiecha się do niego,
jednocześnie bawiąc się swoimi czarnymi włosami. Teraz wziął
garstkę zielonego proszku.
-
Incendio!
Mały
płomyk pojawił się w kominku, zaś po chwili zmienił barwę na
ostrą zieleń. Chłopak wskoczył w ogień, lecz najpierw zamknął
oczy. Poczuł jak się obraca i następnie ląduje na twardym
gruncie. Uchylił powieki. Przed sobą miał uliczkę sklepów,
jeszcze zamkniętych o tej porze. Był na Pokątnej!