wtorek, 12 marca 2013

6th Note - Jednak ff

Tak, kontynuacja! Dziękuję za komentarze, zwłaszcza ten pod ostatnim wpisem. Znowu krótko, chyba nawet krócej... Pozostawiam to Waszej ocenie i zapraszam do komentowania. Miłego czytania.

Felix otworzył oczy. Teraz Znak piekł dużo mocniej niż wczorajszej nocy, tak że aż wydawało mu się, iż tatuaż aż skierwczy. Wstał pośpiesznie zrzucając z siebie kołdrę i przebiegł przez pokój w srebrno-niebieskiej tapecie prosto do hebanowych drzwi łazienki by wbiec do środka i ochłodzić się przy kranie w kształcie węża. Krystalicznie czysta woda poleciała z paszczy srebrnego gada by przejść po ręce chłopaka i spłynąć do odpływu lub rozlać się na skrawek podłogi. Na szczęście po chwili ból ustąpił, ale i tak wciąż chłodził rękę. Dopiero gdy minęło około dziesięć dłużących się minut zakręcił kran i wrócił do sypialni. Podszedł do pomalowanej na biało z złotymi elemntami rączek komody i wyjął dzisiejsze ubrania w postaci zwyczajnych jeansów oraz granatowego swetra z ozdobnymi rękawami. Kiedy już kończył się ubierać usłyszał ciche stukania dzioba w szybę. Prędko odwrócił się w stronę okna i otworzył by wpuścić sowe o kasztanowo-rudym upierzeniu i zielonymi oczami z mądrym spojrzeniem, które wydawało się z zaciekawieniem zaglądać w każdy kąt pokoju od granatowego dywanu po kryształowy żyrandol. Z uścisku łapki wystawał skrawek żółtej koperty. Ostrożnie pogłaskał ptaka po stopie by dał mu list. Sowa upuściła go, a następnie zasiadła na parapecie, zaś chłopak otworzył kopertę. Wypadł z niej list pełen ozdobnych zawijasów. Felix pogrążył się w jego treści.

Drogi Felixie!
Właśnie sam się dowiedział – włamano się do sklepu dziadka Garricka! Nie wiadomo jak to się stało, ale sprawcy weszli około drugiej nocy do środka za pomocą kilku silniejszych zaklęć. Na początku zachowywali się cicho, lecz po chwili szperanie w szufladach i na zapleczu nas obudziło. Najpier w ogóle nie wiedziałem co się dzieje, później przyszło mi na myśl, że ojciec znowu pracuje w środku nocy póki sam do mnie nie przyszedł z pytaniem czemu tak hałasowałem. Później wszedł też dziadek, pytając nas oto samo. Już sami szybko się domyśliliśmy i pobiegliśmy na dół, jednak gdy już mijaliśmy półpiętro uciekli przez boczne drzwi, a rano po sprawdzeniu zawartości wszystkich szufladek okazało się, że zniknęło kilka różdżek z ostrokrzewu i piórem feniksa jako rdzeń oraz jedna inna: Brzoza, 14 i pół cala, włókienko ze smoczego serca, bardzo giętka. Wspominam Ci o tym fakcie, ponieważ nie chcę byś mnie przywitał na peronie 9 i ¾ z Prorokiem Codziennym ręku i słowami na ustach: "Czemu mi o tym nie napisałeś!".
Ale są też dobre wieści. Wczoraj wieczorem pewnie jako jednemu z pierwszych przyleciała do mnie sowa z wynikami sumów. Przepraszam, bardzo dobrymi wynikami. Udało mi się wszystko zdać na W poza Mugoloznastwem (P), Eliksirami (też P) oraz Astronomią (Z). Obyś też nie żył w tej okropnej nieświadomości i także dostał niedługo (lub wczoraj jeśli wtedy to się stało) swoje wyniki. Jestem ciekaw czy jednak udało mi zdać lepiej od Ciebie. I napisz mi wreszcie kiedy pojawisz się na Pokątnej! Najlepiej choćby i dzisiaj lub jutro.
Edwin

Po przeczytaniu listu od przyjaciela Felix wstał do swojego biurka po pióro i ozdobny, żółty papier o zapachu, który przypominał mu letnie pole pod koniec sierpnia, a oczy pokazywały mu wtedy widok jego samego pośród żółtych łanów zbóż wśród zachodzącego, pomarańczowego słońca. Zaś dalej już odlatujące ptaki, formujące wielkie klucze na niebie z drobnymi chmurami. Westchnął tylko na tą myśl i zamoczył pióro w starym, szklanym kałamarzu. Po chwili na kartce pokazał się potok słów napisanych eleganckim pismem pełnym ozdobnych zawijasów, mogące zaliczyć się do prawdziwego dzieła sztuki wśród różnych prac kaligraficznych. Napisał, że jeszcze nie doszedł do niego list z wynikami sumów, o swej ciekawości po włamywacze kradli te różdżki w środku nocy oraz o tym jak sam planuje bliską w przyszłości podróż na Pokątną (na pewno kiedy dostanie listę podręczników na ten rok). Kiedy już skończył pisać słońce wciąż się nie pokazało przez dzisiejsze chmury za to zaczęły padać drobne krople deszczu wprost na zadbane trawniki i krzewy ogrodu dworku. Podszedł do sowy, przywiązał do jej stópki list i wziął na wyciągniętą odpowiednio rękę, zaś następnie otworzył okno i puścił ją na letni kapuśniak. Sam postanowił zejść do jadalni aby zjeść śniadanie. Minął korytarz pełen zbroi, obrazów oraz rzeźb na ciemnozielonym dywanie z bordowymi pasami na krawędziach i zszedł po zakręcających schodach prosto do swojego celu.
Na środku pokoju stał mahoniowy stół z delikatnie błękitnym dzbanuszkiem wypełnionym wodą i kilkoma fiołkami. Pod nim leżał fioletowy dywan pełen ozdobnych zawijasów w jeszcze ciemniejszym kolorze. Obok powieszano białe firanki, zasłaniające okna na skrawek ogrodu z fontanną oraz dalej, na miasto z wzgórzami w plenerze. Na przeciwległej ścianie umiejscowiono lustro ze złotą ramą, komodę z tego samego zestawu co stół i kolejne, takie same dzbanuszki po bokach złotego zegarka. Obok był łuk prowadzący do kuchni, ale zasłoniętej fioletową zasłoną, tak by nie można było zobaczyć podczas posiłku tamtejszego gardiaszu powstałego przez niekompetecję małżeństwa domowych skrzatów. Nad całym pomieszczeniem górował kryształowy żyrandol pełen srebrnych łańcuchów. Chłopak usiadł przy dłuższym boku stołu i zawołał: "Sok dyniowy, jajecznica na boczku, a na deser lekka sałatka!". Chwilę czekał próbując dojrzeć przez prześwitujące białe firanki, aż nie nadeszło szybkie pstryknięce, a przed nim nie pojawił się talerz z jego zamówieniem, w tym sałatka składająca się z garści sałaty, ogórków, pomidora i żółtej papryki w białej miseczce z niebieskimi zawijasami przy górze. Zjadł zaczynając od jajecznicy, a gdy skończył odwrócił się by zobaczyć godzina na zegarku – siódma trzydzieści. Znając resztę domowników pewnie śpią i będą się trzymali tej czynności jeszcze przynajmniej przez ponad godzinę. Z tą myślą wstał od stołu i spowrotem skierował się ku swojemu pokojowi.
Wciąż nie wiedział co robić w ten wakacyjny dzień gdy do jego okna zapukała sowa, ale zupełnie inna. Ta była o wiele większa i zdecydowanie starsza. Wśród ciemnych brązowych piór można było dostrzec przeplatanki z szarym kolorem. Natomiast koperta wyglądała na bardziej oficjalną, choćby ze względu na zieloną pieczęć. Sumy – przemknęło mu przez głowę. Okazało się to prawdą.
- Zielarstwo tylko na P – mruknął z niesmiakiem opadając na materac i jednocześnie rzucając pergamin na podłogę.
Masz już wyniki sumów jak ja? - odezwał się głosik w jego głowie. Przecież Lilian zawsze się budzi po dziewiątej. Tak. Tylko z Historii Magii i Eliksirów udało mi się dostać W. Reszta na P poza Wróżbiarstwem z N. A u Ciebie? Powyżej oczekiwań z Zielarstwa. A reszta? Wybitnie. Gratulacje! - tym razem usłyszał wrzask z ekstytacją. Siostra, Ślizgonka z nieznanych powodów, zawsze mu zazdrościła dobrych ocen, chociaż dla niego, jednego z najlepszych Krukonów na jego roku, ocena Z wyraźnie nie zapewniała satysfakcji. A nawet wyższe oceny z Zielarstwa, na których wyniki spędzał godziny wśród książek, budziły go czasem po nocach. W tym brak sympatii profesora Longbottoma neutralizował jego i tak duży zapał do nauki.
Nagle wpadł na pomysł by wziąć proszek Fiuu i pojawić się już dziś na Pokątnej. Przeszedł po korytarzach do dobrze znanego salonu – jednego z jego ulubionych miejsc, zaraz po własnym pokoju i wieży Ravenclawu. Właśnie kiedy tam wbiegł po podłodze prześlizgiwał się mały wężyk, taki jakich wiele we dworze. Wydobył z siebie syk znaczący 'Schowaj się do rękawa, mój mały przyjacielu', a gad wdrapał po ciele Felix prosto do rękawa, co nie obyło się bez łaskotek. Obraziłeś się? Nie. A gdzie idziesz? Tam, gdzie nie możesz powiedzieć rodzicom. Nie powiem.Właśnie teraz zobaczył w myślach jak siostra uśmiecha się do niego, jednocześnie bawiąc się swoimi czarnymi włosami. Teraz wziął garstkę zielonego proszku.
- Incendio!
Mały płomyk pojawił się w kominku, zaś po chwili zmienił barwę na ostrą zieleń. Chłopak wskoczył w ogień, lecz najpierw zamknął oczy. Poczuł jak się obraca i następnie ląduje na twardym gruncie. Uchylił powieki. Przed sobą miał uliczkę sklepów, jeszcze zamkniętych o tej porze. Był na Pokątnej!

wtorek, 19 lutego 2013

5th Note - Początek ff?

No dobrze - pora na przemówienie na cześć reaktywacji. Zwyczajnie - przyziemne rzeczy zajęły nam sporo czasu przez co o tym zapomnieliśmy, ale teraz postaram się dodawać coś, chociaż raz w tygodniu. Mam nadzieję, że niedługo przybędzie nam widowni, a teraz zapraszam na początek ff na podstawie HP, który pewnie jest początkiem czegoś większego oraz poważniejszego. Ogólnie krótki prolog:
Voldemort odrodził się dzięki grupce jego popleczników (w tym nowych). Jedną z nich była Rhannion de Cheteaubriand, potomkini arystokracji czarodziejskiej w Francji. Voldemort w nowym ciele, podobnym do jego z czasów młodości rozkochał w sobie Francuzkę, która przyjechała do Anglii na okres edukacji w Hogwarcie, jednak on wciąż nie mógł kochać. Postanowiła stworzyć wraz z 3 największymi alchemikami świata stworzyć lekarstwo na tą przypadłość Czarnego Pana co.. udało się i po krótkim czasie z tej miłości urodziły się dzieci. Jako pierwszy na świat przyszedł Felix, kilka minut przed północą w Noc Duchów, zaś po północy 1 listopada jego siostra bliźniaczka Lilian. Obecnie zaczną 6 rok nauki w Hogwarcie, ponieważ jest rok 2024.

I to chyba tyle wstępem, a teraz krótki 1.. rozdział? Zapraszam :)

Kilka postaci w czarnych płaszczach zbliżało się do starej posiadłości na pagórku, górującym nad pobliską wioską. Mimo opłakanego stanu, zarośniętego ogrodu i zbutwiałych desek trzymał swój dawny urok starego i bogatego domostwa. Może coś w tych gargulcach na dachu przywoływało nieznane osoby aż tutaj, gdzie nie było widać śladu żywego ducha. Raczej nie, ponieważ gdy byli w połowie drogi na tyłach domu odezwało się życie w postaci zielonej łuny ognia. Wszyscy przyśpieszyli kroku kierując się przez nieoświetloną późnym wieczorem drogę, a ciszę przerwał głos jednego z mężczyzn:
- Śpieszmy się. Już się zaczyna, a Czarny Pan i tak nie lubi spóźnień. Gdyby nie to, że dziś jest wręcz rodzinne święto już byśmy żałowali, że nie udaliśmy się w drogę wcześniej. Jeszcze jak nam skradziono miotły na postoju... Szkoda nawet mówić.
Po tych słowach cała grupa jeszcze bardziej przyśpieszyła. Mimo przeszkód takich jak ciemność, wystające kamienie czy głębokie kałuże w końcu dotarli pod drzwi dworku (może z ubłoconymi stopami, ale zawsze). Nim przewodniczący grupie zapukał do drzwi razem obrócili się ku widokowi wioski. Każdy z nich cicho westchnął na zapierający dech w piersiach pejzaż pełen świecących się kwadracików. Niestety z efuorii obudził gości pośpiech, więc jedno z nich odważyło się zapukać. Nagle: szelest w krzakach, cichy syk, blask żółtych ślepi i skok.
-Aresto Momentum! - z różdżki wystrzeliły srebrne wiązki światła, które szybko stworzyły coś w rodzaju osłony dookoła atakującego węża, jednak jej właściciel szybko ją schował. W międzyczasie w środku posiadłości rozległy się ciche dźwięki kroków.
Ciężkie, dębowe drzwi otworzył wątły staruszek i rozejrzał się po okolicznych, ciemnych krzakach by się upewnić czy na pewno ktoś nieznajomy przypadkiem nie podsłuchuje:
-Hasło!
- Aurorzy nie śpią po nocach... - odpowiedział dowódca grupy.
Staruszek ponownie powędrował dookoła wzrokiem i dopiero teraz zauważył zamrożonego w czasie wielkiego wężą. Szepnął cicho i na końcu jego różdżki pojawiła się kulka światła. Teraz wśród w sztucznych promieniach można było zauważyć zieloną łuskę oraz coś w rodzaju blizny czy strupa po przecięciu na pół. Ciemność ponownie nastała po cichym szepcie "Nox!".
- Widzę, że dosyć sprytnie powstrzymaliście Nagini. Jednak nie ma powodu by stała tutaj nawet do jutra .– Machnął różdżką by ją odblokować.- Ateraz idźmy już może na ceremonię. Czarny Pan nie lubi spóźnień jak pewnie wiecie – zaprosił ich gestem ręki do środka by poszli za nim wgłąb nieoświetlonych korytarzy.
Co chwilę szepty o treści "Lumos" towarzyszyły nowym światełkom, dzięki którym można było zauważyć portrety przeróżnych wybitnych postaci lub zwierząt. Wśród nich był nawet kruk albinos.
Poza tymi obrazami jedną z wielu ozdób korytarzy były liczne dywany w stonowanych kolorach, żelazne świeczniki, kryształowe żyrandole czy marmurowe rzeźby scen mitologicznych. Minęli salon wypełniony sofami oraz fotelami w ciemno-zielonych odcieniach i wykończeniami w kształcie węży z szeroko otwartymi pyskami jakby chciały pożreć każdą żywą osobę w pokoju. Drewniane, złowieszcze oczka pilnie śledziły wnętrze, zaś końcówki wydającego się śliskim ciała tworzyły supeł wraz z swym sąsiadem. Przy przeciwnej ścianie nad wejściem do ogrodu łączyły się schody z taką samą ozdobą jak meble.
- Każdy z tych węży jest w stanie ożywić się słysząc głos wężoustego. Zostały one zamontowane tu wraz z nowymi meblami w 2002 roku, gdy Czarny Pan odrodził się drugi raz. Pierwotnie miały służyć do obrony, lecz w tego typu celu zostały wykorzystane w 2009 kiedy grupka mugolskich chłopców włamała się do środka. Oczywiście było też wiele przypadków gdy jego dzieci niechcący jako maluchy kontrolowały je – powiedział niczym zawodowy przewodnik siwy staruszek. - Zaś tam ukryte są ślady po remoncie sprzed około dziesięciu lat – wskazał na ściane oboko, zakrytą srebrno-złotym gobelinem. Dalszy monolog trwał jeszcze przez pietnaście minut pełen dat co kiedy w tym pokoju się pojawiło. Dopiero gdy sobie uzmysłowił ich spóźnienie przerwał, zrobił poważniejszą minę i polecił. - A teraz na ceremonię.
Przeszli przez szklane drzwi do ogrodu i przeszli przez kilka zadbanych alejek by wmieszać się w tłum zakapturzonych postaci tworzących półkrąg wokół zielonego ogniska. Na głównym forum stał ubrany tak samo jak całe zbiorowisko z zasłoniętą twarzą. Lecz coś go różniło od reszty... Może blade ręce wystające spomiędzy ciemnego materiału... Lub czerwone oczy widoczne w metalowych otworach... Albo oddech zaglądający w duszę każdego z obecnych... Możliwe! Jednak największą różnicą wśród zebranych były jego "narodziny" po swej drugiej śmierci, to czym był, wszystko co brzmiało w jego mrocznej duszy. Tam gdzie wciąż zachowała się pamięć sprzed wielu dziesiątek lat o morderstwach i torturach niewinnych. Gdzie brzmiały złośliwe szepty zemsty na starym wrogu. W miejscu pełnym nienawiści. Jednak nawet tam, w tworze najpotężniejszej czarnej magii, która wciąż pozwolała mu oszukiwać samą śmierć znajdowała się wysepka dobra, wręcz ostatni kawałek ludzkości zdolny oddać życie za najbliższe sercu osoby – rodzinę. Ta osoba stała górując niczym sęp nad całym zgrupowaniem. Miał wiele imion... Tom Marvolo Riddle, Czarny Pan, Lord Voldemort czy Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Jednak to nie jest najważniejsze w naszej histori, ponieważ to nie imie jest człowiek, a jego wnętrze i czyny.
Teraz zaczęły brzmieć bębny, a do centrum półkola wstąpiła dwójka nastolatków prowadzona przez niewiele od nich wyższą kobietę. Dziewczyna miała czarne jak heban włosy z delikatnymi brąz pasemkami idące wzdłuż szczupłej, kobiecej sylwetki prawie aż pasa. Twarz z lekko okrągłymi policzkami zdobił puder by wydała się bledsza oraz ciemny, stonowany makijaż. Zaś na sobie miała czarną sukienkę bez rękawów w stylu gotycki, pełną ozdobnych koronek oraz szpilki w tym samym kolorze. Natomiast jej towarzysz ubrał się w te same barwy, ale w skórzaną kurtkę z zamkiem aż do podbródka, sztucznie poszarpane jeansy oraz glany co odrobinę nie pasowało do szatyna z lekkimi blond rozjaśnieniami oraz chudą, delikatnie opaloną twarzą. Ich przewodniczka miała lekkie podobieństwo między nimi. Choćby kolor włosów – pośredni między oboma, lecz bez czarnego. Lub coś w wyrazie twarzy. Założyła na siebie elementy garderoby w podobnym stylu: czarny płaszcz sięgający aż do ziemi, który przykrywał resztę ubioru.
- Doskonale moja ukochana Rhiannon. - Szepnął cicho jakby sycząc dowódca zgromadzenia. - Przyprowadziłaś nasze bliźniaki by mogły dostąpić zaszczytu stania się Śmierciożercami. Zostaną pełnoprawnie związani z Czarnym Panem jako swoim najznakomitszym panem, a nie tylko ojcem. Jednak najpierw należy zrobić im Mroczne Znaki.
Na dwa ostatnie słowa tłum zaczął wiwatować.
Czarny Pan podszedł do swoich dzieci i gestem ręki zaprowadził je do ognia co rodzeństwo wykonało bez jakichkolwiek szemrań. Jako pierwszy podszedł bliżej chłopak.
- Felixie Davidzie Thomasie de Cheteaubriand dziś jest twój wielki dzień – nabrał trochę ognia na końcówkę różdżki – albowiem dzisiaj poddajesz się woli Czarnego Pana i stajesz się śmierciożercą. - Teraz przyłożył różdżkę do odkrytego ramienia syna. Wręcz wbijając ją w skórę rysował ogniem pewien symbol. Po chwili bólu, która trwała niemiłosiernie dzieło zostało skończone, a na ciele ukazał się świeży Mroczny Znak.
- Dzięki ci Panie.
Po nim przysunęła się jego siostra odrobinę bardziej wystraszona, ale i tak zbliżyła się wraz z przechodzącymi po całej dreszczami. To nic, to nic. Spokojnie, to nie boli tak bardzo jak się wydaje. Łatwo ci mówić skoro przez to przeszedłeś – bliźniaki dyskutowały telepatycznie.
- Lilian Maredith Rhannion de Cheteaubriand dziś jest twój wielki dzień – powtórzył wcześniejszy gest z różdżką – albowiem dzisiaj poddajesz się woli Czarnego Pana i stajesz się śmierciożercą. - Znów wbił różdżkę w skórę, aż kilka kropelek ciemnej krwi poleciało na ziemię z jedną łzą bólu. W końcu i ten tatuaż był gotowy.
Nie miałeś racji, ale i tak wiesz, że ci wybaczę. Wiem - brat posłał uśmiech siostrze. Jednak ona wciąż nie była zadowolona i poszła między ogrodowymi krzewami do domu.
Już w sumie nie pamiętał co się stało poza męczeniem mugolskiego chłopca, który zabłąkał się o tej porze w tę stronę, co męczyło go gdy zasypiał...

piątek, 8 lutego 2013

4th Note

Dawno się nie odzywaliśmy, więc macie na pocieszenie wiersz mojego autorstwa. Może przydałaby się dłuższa przemowa po takiej przerwie, ale obecnie nie mam zbyt czasu, więc zrobię to przy najbliższej okazji. A teraz moje "dzieło":

Zobacz, słońce tam jaśnieje!
Twoje ciało promieniami niczym śmiercionośne płomienie owieje,
aby potwora z ciebie wytępić.
Krwi niewinnych nie narazisz na poświęcenie
dla twego okropnego pragnienia
by jak ten chciwiec łapać wszelkie dusze i dziewice nęcić.
Rozpłyniesz się w oka mgnienia!
Brak już zbrodni, hulanek,
nadchodzi ostatni ranek.
Zwierzęce powonienia
znikną z twym popiołem.
Zaś gdy twoi bracia się odezwą się w mą stronę
ja tym czarnym piachem ich owionę.
I rzeknę: "Praktyka lepsz niż czosynkowe wieńce."
A sam nie spocznę póki nie znikniecie,
samo słońce was z tego świata wymiecie.
Uciekasz... Dziś triumf twój...
Lecz być może jutrzejszego ranka mój,
gdyż nigdy się nie poddam.

OSTRZEŻENIE: jestem początkującym poetą